Pan Roman, przewoźnik z województwa pomorskiego, wiosną 2006 roku rejestrował sprowadzony z zagranicy ciągnik siodłowy. Teraz rozpoczął procedurę odzyskiwania nadpłaty za kartę pojazdu. Chce zwrotu 425 złotych. Efektu brak. Ale to dopiero przecieranie szlaku.
W ślad za nim mogą ruszyć inni przewoźnicy, którzy w ostatnich latach rejestrowali pojazdy i płacili za karty po 500 zł. Pan Roman pojawia się w urzędach z wycinkiem artykułu z naszego tygodnika, w którym informowaliśmy o wyrokach Trybunału Konstytucyjnego i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie kart. Są korzystne dla petentów.
Karty były znaczone
Karcianą epopeję opisujemy na łamach "AMT" i "Giełdy Samochodowej" od lat. Przypomnijmy: od końca lipca 2003 roku do 14 kwietnia 2006 włącznie każdy, kto rejestrował w Polsce używany pojazd sprowadzony z zagranicy, musiał uiścić opłatę za kartę pojazdu w kwocie 500 złotych. Nieco wcześniej funkcjonowała horrendalna opłata w wysokości aż 1.000 złotych! Gdy na początku marca 2002 roku rząd wprowadzał to uregulowanie, jasno uzasadniał: wyższe opłaty za karty na auta z importu mają ograniczyć zalew Polski używanymi autami z Zachodu po zniesieniu ceł i ograniczeń wiekowych.
O ile jednak przed integracją Polski z Unią Europejską (1 maja 2004 roku) tylko niewielu robiło z tego aferę, to po tej dacie zaczęły się protesty. Od tego momentu bowiem na terytorium RP zaczęło, obok polskiego prawa, obowiązywać w sposób bezpośredni prawodawstwo wspólnotowe. A jedną z fundamentalnych wspólnotowych zasad jest artykuł 90. Traktatu Wspólnot Europejskich. Zabrania on dyskryminowania np. opłatami czy podatkami towarów z innych krajów wspólnoty w sytuacji, gdy takie same towary z rynku krajowego takim opłatom lub podatkom nie podlegają.
Tymczasem u nas używane pojazdy, kupione w Polsce i przerejestrowywane na nowego właściciela, nie podlegały 500-złotowej opłacie za kartę. Polscy przedstawiciele producentów wydawali nabywającym nowe auta w kraju te dokumenty za darmo. Gdy karta została zagubiona, opłata za duplikat wynosiła tylko 75 zł, bo tyle wynoszą koszty wytworzenia dokumentu.
Wbrew konstytucji, wbrew "dziewięćdziesiątce"Dostrzegł to w styczniu 2006 roku Trybunał Konstytucyjny, który stwierdził, iż 500-złotowa opłata za kartę jest w istocie niekonstytucyjnym podatkiem. W sprawie wypowiedział się także Europejski Trybunał Sprawiedliwości. W odpowiedzi na pytanie jednego z polskich sądów, opublikowanej 8 marca 2008 roku w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej (2008/C64/22), uznał, że nałożenie 500-złotowej opłaty za karty na rejestrujących używane auta z importu w sytuacji, gdy krajowe są z niej zwolnione, było niedozwoloną dyskryminacją!
Kaszubski upór
Pisząc w kwietniu o świeżym orzeczeniu ETS, informowaliśmy o zróżnicowanych, prawomocnych wyrokach polskich sądów. Większość odrzucała roszczenia. W co najmniej dwóch przypadkach, i to najnowszych, nakazywały one jednak urzędom rejestrującym auta zwrot nadpłaty za kartę, czyli różnicy między kwotą 500 zł a kosztem wytworzenia dokumentu wynoszącym 75 zł. Artykuł w "AMT" nr 690 z 04.04.2008 zatytułowaliśmy: "Wniosek warto złożyć teraz". Według ekspertów od daty jego złożenia będą naliczane odsetki.
Za tą radą poszedł właśnie pan Roman. Wiosną złożył stosowny wniosek w swoim starostwie, podpinając do niego naszą publikację, wskazującą sygnaturę orzeczenia ETS. Ale urząd odmówił, nie odnosząc się w ogóle do europejskiego prawa. Powołał się na wcześniejszy wyrok w identycznej sprawie z 2006 roku, a więc jeszcze sprzed orzeczenia ETS. Był on korzystny dla starostwa, bo sąd uznał, że nadpłaty zwracać nie należy.
Pan Roman: - Nawet nie napisali mi, gdzie i w jakim trybie mogę się odwołać! Ot, po prostu: zbyli mnie, na odczepnego! Ale ja chcę powalczyć dla zasady. Urzędnicy nam, przewoźnikom, nie darują nawet złotówki, więc ja im też nie daruję!
Gdzie są zasady?
Napisał odwołanie do wojewody. Odpowiedź nadeszła na początku sierpnia. Wydział Nadzoru i Kontroli Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego podjął postanowienie o zwrocie odwołania panu Romanowi, bo uznał, iż wojewoda nie jest stroną w tej sprawie. W obszernym uzasadnieniu postanowienia podpowiedział jednak petentowi, że w opinii Sądu Najwyższego, wyrażonej w uchwale z 16 maja 2007 (sygn. akt: III CZP 35/07), dopuszczalne jest dochodzenie zwrotu nadpłaty jako nienależnego świadczenia w drodze procesu cywilnego przed sądem powszechnym. Oznacza to, że pan Roman powinien założyć sprawę swojemu staroście przed tym samym sądem rejonowym, w którym już wcześniej ów starosta wygrał identyczną z innym petentem. - Zaczynam wątpić, czy to ma sens - konstatuje skołowany przewoźnik.
Marek Nadolny, prezes Sądu Rejonowego w Bytowie, nie wyklucza, że w identycznej sprawie przed tym samym sądem mogą zapaść różne wyroki. Ten paradoks wyjaśnia istotą procesu. - Wszystko zależy, która ze stron lepiej uargumentuje swoje stanowisko - tłumaczy.
Według prawników argumentem pana Romana powinna stać się zasada stosowania prawa wspólnotowego. Polega ona na tym, że każdy sąd, a nawet urząd w sytuacji, gdy zachodzi sprzeczność między przepisem krajowym (w dodatku niekonstytucyjnym) i wspólnotowym, ma obowiązek zastosować ów ostatni jako nadrzędny.
Gdy jednak zapytaliśmy prezesa M. Nadolnego, czy przed SR w Bytowie kiedykolwiek zapadł wyrok w oparciu o tę zasadę, nie potrafił sobie przypomnieć takiej sytuacji.
Taktyka na zniechęcenie
Powód, dla którego powiaty i miasta prowadzące wydziały komunikacji odmawiają zwrotu nadpłat i tym samym zmuszają petentów łaknących sprawiedliwości do zakładania spraw sądowych, jest jasny. Samorządy muszą wyczerpać całą drogę prawną. Dopiero gdy do wypłaty zmusi je prawomocny wyrok sądowy, będą mogły dochodzić rekompensaty za finansowe skutki bubla prawnego od ministra infrastruktury, który niegdyś wydał rozporządzenie o opłatach za karty. A że przy okazji wielu petentów się zniechęci, to czysta korzyść...
Naszym zdaniem to nie jest fair. Zapytaliśmy więc Mikołaja Karpińskiego, rzecznika Ministerstwa Infrastruktury, dlaczego resort nie opracował ogólnej regulacji dotyczącej zasad tych zwrotów, tak jak po wyroku ETS w sprawie nadpłat akcyzy samochodowej uczynił swego czasu właściwy dla tego podatku resort finansów. Wciąż czekamy na odpowiedź. Podobnie jak na identyczne pytanie w sprawie zwrotu kosztów przedrejestracyjnych badań technicznych, także zakwestionowanych przez ETS.